Szkoci mają pełno własnych słówek. Uwielbiam określanie pogody słowem "dreich". Można nie znać języków germańskich, ale wydźwięk tego słowa jest na tyle mocny, że wiadomo o jaką pogodę chodzi. "Dreich weather" to domena prawie całego roku w Szkocji. Szczególnie cięzko jest zimą, gdy co chwilę pojawiają się mgły, leje prawie codziennie a dodatkowo wiatr śmiga aż trudno ustać na nogach. Pomimo zgryźliwych uwag, że Szkocja ma cztery pory roku: trzy rodzaje jesieni i wiosnę, zdarzają się niespodzianki. Śnieg rzekomo tutaj w ogóle nie pada. Po pierwsze, Edynburg leży w mikroklimacie (zatoka osłonięta górami), więc temperatury są raczej wysokie przy bardzo dużej wilgotności. Po drugie: znajomy Szkot powiedział, że "lepiej aby nie śnieżyło". Ukształtowanie terenu miasta, tj. że lezy ono na stu pagórkach, powoduje że jazda samochodem gdy złapie oblodzenie jest koszmarem. Tutejsi kierowcy niezbyt dają sobie radę z takimi warunkami.
Mimo wszystko zdarzają się niespodzianki takie, jak parę dni temu: najpierw śnieżyca (oczywiście musiałem akurat być na mieście), a potem dzięki niskiem temperaturze, utrzymujący się około 12. godzin śnieg. Wyszło bajecznie!