piątek, 22 stycznia 2016

Po pierwsze: bezpieczeństwo

Brytyjczycy mają hopla na punkcie bezpieczeństwa. Nie wiem czy to oni tacy przezorni, czy my tacy lekkomyślni. Po pierwsze, każde mieszkanie - własnościowe, czy najmowane musi mieć co najmniej dwa czujniki: tlenku węgla w okolicy bojlera/kominka oraz dymu (zazwyczaj w holu). Na wyposażeniu kuchni można znaleźć także koce gaśnicze, gaśnice i inne ustrojstwa.

Po drugie, w mieszkaniach obowiązuje zakaz robienia czegokolwek samodzielnie, np. zmian w instalacji gazowej czy elektrycznej nie wspominając o przesuwaniu ścian. Właściciel mieszkania poza corocznym obowiazkiem zawołania speca do przeglądu instalacji gazowej musi także przeprowadzić przegląd urządzeń elektrycznych w domu. Śmieszny rytułał, bo przychodzi pan z induktorem elektrycznym (takie dynamo dla geeków) i patrzy, czy kable w urządzeniach codziennych nie są poprzecierane, czy wtyczka nie iskrzy i czy kabel wciąż izoluje. Po zatwierdzeniu na wtyczce każdego urządzenia elektrycznego naklejana jest nalepka z datą inspekcji. To nie żart.

W firmach cały obrządek odbywa się równie często, czyli wszystkie kable są przeglądane raz na rok, również metkowane a dodatkowo każdy pracownik pracujący w pozycji wymuszonej, np. siedzącej, przechodzi co roku automatyczny, komputerowy instruktaż z zakresu jak siedzieć na tyle, aby tył długo służył. Jeśli firma w której pracujesz jest wielobranżowa, to coroczne szkolenie może obejmować moduły dodatkowe. W poprzedniej firmie poza pytaniami o kąt patrzenia na monitor i kąt opadania oczu w pozycji wymuszonej pytali np. o to, jak przenosić substancje żrące.