Sklepy z artykułami podstawowymi (groceries) w Szkocji można podzielić na dwie grupy: te małe, prowadzone zazwyczaj przez imigrantów z bliskiego wschodu, w których jedzenie jest pakowane, zazwyczaj mrożone i ma termin do dwóch lat oraz sieciówki: Tesco, Sainsbury, Scotmid i M&S Food. Jest jeszcze Morrisons. Ponoć gdzieś jest.
Sklepy typu pierwszego to te, gdzie kupujesz gazetę, colę i mrożoną pizzę kategorii B. Chleba tam nie kupisz, chyba że taki upieczony miesiąc temu i wciąż miękki. Jedzenia tam nie kupisz, chyba że w puszkach z terminem do 2020, ewentualnie mrożone; też z terminem do 2020. Nie chciałbym poruszać drażliwych stereotypów, ale jakość higieny i ogólnej czystości w ogromie małych sklepach prowadzonych przez ludzi z bliskiego wschodu jest taka, że nawet gdyby tam mieli świeży chleb, nie chciałbyś go tam kupować.
Druga kategoria to sieciówki. Tutaj Tesco i Sainsbury mają także małe sklepiki osiedlowe zbliżone do naszych Żabek, czy Fresha, ale sporo większe. Możesz tam kupić świeży chleb, ale nigdy nie będzie tak dobry jak polski, za to mają potężny dział jedzenia gotowego i prawie gotowego. Tutejsze zdolności kulinarne + nierozpieszczająca rolników pogoda przystosowały naród do jedzenia tego, co już gotowe albo do gotowości potrzebuje tylko mikrofali. Jedzenia gotowego jest multum, w każdym nawet najmniejszym sklepie sieciowym. Oprócz tego warto zauważyć pokaźny dział monopolowy.
No dobrze, ale czemu ten post ma tytuł "Tescocentryzm"? W mojej okolicy najwięcej jest sklepów Tesco, w tym ten duży; rzut kamieniem od pracy. Tesco jest u nas lokalnym ośrodkiem kultury. Gdy wybija trzynasta wataha pracowników napiera na ten sklep po jedzenie, colę, gazety i słodycze. Obok stoją bankomaty, więc nawet jak ktoś woli jadać świeżo, w lokalnej kanapkarni, to i tak spotkasz go pod Tesco. Serio mówiąc, życie pracowników większości brytyjskich firm kręci się wokół lokalnego sklepu. Idąc do Tesco masz okazję spotkać kolegów z innych działów, pogadać o pogodzie pod bankomatem i zamienić słowo z szefem na dziale z puszkami i wyrobami gotowymi (ten dział jest ogromy w stosunku do polskich supermarketów). Najdziwniejsze jest, że o roli sklepu w życiu Brytyjczyków uświadomiłem sobie dziś stojąc w kolejce do mikrofalówki, w firmowej kuchni. Okazało się, że kilka osób je dziś dokładnie tą samą zupę, bo była promocja na puszki tej firmy. Gdy Tesco wypuszcza nową kolekcję odzieży, to już po tygodniu można zauważyć po ludziach w pracy, że było coś na promocji. Trochę jak za komuny, jak rzucili beżową tapetę do sklepów to można było po ciemku wejść do czyjegoś mieszkania, bo wszystkie wyglądały tak samo.
Myślę, że z polskiej perspektywy trudno to sobie wyobrazić. Mamy obyczaj jedzenia w domu lub zabierania jedzenia do pracy, nie jemy na potęgę jedzenia z puszek, bo z puszki to jedzą koty. Dodatkowo, w Polsce, pełno małych sklepików typu Społem, czy zwykłych warzywniaków. Tutaj tego nie ma. Śniadanie robisz w domu z rzeczy kupionych w Tesco, obiad jesz z puszki - z Tesco - a po pracy lecisz na zakupy, do Tesco. I tak dzień za dniem...