wtorek, 9 grudnia 2014

Dziwne choinki

Dziś przypadkiem zasłyszałem rozmowę współpracowników nt. nowego trendu - choinek do góry nogami. To nie żart. W Wielkiej Brytanii mozna już kupić zarówno sztuczne choinki do góry nogami, jak i specjalne wieszaki do (uwaga!) wieszania choinki na suficie. To na prawdę nie jest żart.

Leniwi mogą kliknąć tutaj, aby zobaczyć obrazki.

piątek, 21 listopada 2014

Ciekawostki - #2

W serwisach internetowych z jedzeniem w dowozie można kupić papierosy i alkohol.

niedziela, 16 listopada 2014

Jazda autobusem w Edynburgu

W dużych miastach Królestwa Brytyjskiego jeżdżą autobusy piętrowe. Dlaczego nie takie, jak w Polsce, czyli przegubowe? To proste. Większość wielkich miast zachowała oryginalne uliczki jeszcze z czasów przed rewolucją samochodową. Z racji na to, że koń - nawet z bryczką - zajmuje niewiele miejsca a dodatkowo niewielu było na bryczkę stać, ulice były przystosowane do małego ruchu a zakręty - ciasne. Jeżdżąc autobusem w Edynburgu notorycznie skręca się pod kątem 90 stopni. Siedząc na górze, z przodu, można odnieść wrażenie że zaraz będzie zderzenie. Jeśli musisz jednocześnie przewieźć powyżej 100 osób i wjechać w skrzyżowanie o kącie prostym jest tylko jedne wyjście - zrobić autobus dwupiętrowy.

Co skłoniło mnie do postu o autobusach? Szok kulturowy, którego doznaje się podczas pierwszej jazdy.  Po pierwsze, przystanek do jazdy "przed siebie" jest zawsze po lewej stronie; z powodu ruchu lewostronnego trzeba dwa razy pomyśleć z której strony jest przystanek do jazdy "tam".

Po drugie, autobusy mają tylko jedne drzwi. Czemu? Otóż nie ma kiosków ani biletomatów. W biurze przewoźnika możesz kupić bilety miesięczne, wieloprzejazdowe ale zasadniczo bilety kupuje się u kierowcy. Jedne drzwi dają szanse, że każdy pasażer się wylegitymuje biletem. Między słowami chciałem napisać, że nie ma kontroli biletów. Wchodzisz do autobusu, witasz się z panem (serio), mówisz że chcesz bilet. Obok kierowcy stoi takie czerwone "coś", przypomina stojące pionowo pudełko na płytę CD. Wrzucasz tam pieniążka, pan patrzy przez plastikową szybkę czy się zgadza, przekręca pokrętło i pieniądze wpadają do skrytki. Wszystko trąci trochę techniką radziecką z lat 50-tych. Jeżeli masz przy sobie większy bagaż, zostawia się go na specjalnym miejscu koło drzwi i - będąc turystą - idzie na górę. Z racji na monitoring i ogólny dobrobyt obywateli nie należy się bać, że ktoś zawinie nasze bagaże. Co ważniejsze, społeczeństwo nie ma znieczulicy; ktoś by zareagował.

Sama podróż trwa długo. Normalne linie pokonują 10 km w około godzinę. Należy też pamiętać, że godziny na rozkładzie są przybliżone. To nie żart.

Brytyjska szkoła prowadzenia autobusów przewiduje, że pasażer jest dzielny i ma silnych odruch chwytny. Lepiej się (silnie) trzymać poręczy, bo kierowcy nie rozumieją czym jest płynna jazda. Mimo tego przed samym wyjściem większość pasażerów mówi "Thank you!" do kierowcy.

Najsilniejszym "dziwactwem" jest to, że cała komunikacja jest taka nieśpieszna. Autobus przyjechał 4 minuty po czasie, przejechał 2 przystanki i dochodzi do zmiany kierowców. Panowie jeszcze chwilę porozmawiają, pośmieją się, nowy kierowca zaloguje się w komputerze autobusu i wtedy - z 8 minutowym opóźnieniem - ruszacie z nadzieją, że na następnym przystanku nie spotkacie 20 osób chcących kupić bilet.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Hello!

Oprócz standardowego Good morning oraz Hello można spotkać parę powitań, których nie znajdziesz w podręczniku.

  • hiya - zapożyczony z amerykańskiego nieformalny zwrot powitalny. Częsty w Szkocji.
  • hello - czytane jak halo z ordynarnie polskim akcentem i długim "a"

Tutaj kończy się kanon tradycyjnych powitań z podręcznika i zaczyna życie. W Wielkiej Brytanii bardzo często wita się kogoś powiedzeniem Are you alright? (jak się masz), na które można powiedzieć że I am fine (jest dobrze), ale równie dobrze można odpowiedzieć tym samym pytaniem bez podawania odpowiedzi.

W kulturze brytyjskiej nie ma obyczaju marudzenia, więc zawsze na pytanie o samopoczucie odpowiada się, że jest dobrze, bądź not so bad (nienajgorzej). Czemu? Anglik z pracy odpowiedział mi że niezbyt ich interesuje czyjaś historia dnia. Z drugiej strony to głupio tak spotkać kolegę z pracy w kuchni i nie zagadać.

Często spotyka się pytanie Are you alright? skrócone do postaci Alright/Awright?. Zgodnie z kanonem najlepiej odpowiedzieć tym samym pytaniem i - znowu - nie wchodzić w pełną odpowiedź. Częstym zderzeniem kultury jest niezrozumienie sytuacji, w której Brytyjczyk pyta Awright? i nie czekając na nasz wywód idzie po kawę. Istotą jest zrozumienie, że to pytanie jest po prostu przywitaniem.

W tutejszej tradycji zakorzenione są małe rozmówki (small talks), które sprowadzają się do krótkich, powierzchownych pogaduszek z nieznajomymi. Stojąc w kolejce lub siedząc obok obcego w autobusie można spodziewać się, że nieznajomy zagai. Taki obyczaj. Przeprowadzi szybką rozmowę o pogodzie, która jest not so bad i zapyta czy jesteśmy awright. Dobrze jest mówić, że wszystko w porządku i jest nienajgorzej, bo przecież gdyby każdy z nas zaczął wylewać żale to nikt by się nie odważył na podjęcie małej (?) rozmówki.

W kontraście do Kanady/USA nie stosuje się powitania good day.

niedziela, 2 listopada 2014

Kultura pubowa

Będąc w Zjednoczonym Królestwie warto wejść do tradycyjnego pubu. W całym Królestwie Brytyjskim istnieje kultura pubowa. Po pracy, nie tylko w weekendy, masy ludzi idą do pubu aby napić się piwa (Ale, Stout) i porozmawiać o piłce nożnej. Możesz tam spotkać zarówno młodych jak i bardzo wiekowych. Słowo pub to skrót od "public place" (miejsce publiczne), czyli lokal gdzie się ludzie spotykają. W kulturze anglosaskiej nie ma obyczaju spraszania gości do domu, wpadania na herbatkę czy niezapowiedzianych odwiedzin. Ewentualne odwiedziny są zawsze zapowiedziane.

Tutejsze puby mają swój styl, często to miejsca z ponad wiekową tradycją, wykończone drewnem, loże obite skórą a do tego bar, koniecznie z prawdziwego drewna. W Szkocji często spotyka się nazwę "Alehouse", co związane jest z tradycją picia "Ale". Będąc w jednym z takich miejsc polecam zapytać barmana o tradycje tego lokalu i ciekawostki. W jednym z pubów w Edynburgu ("Sheep Heid" - owcza głowa) istnieje tor do kręgli. Gdy ubijano owcę jej głowa służyła za kulę do kręgli, stąd nazwa lokalu.

Poza faktem, że spotkasz w pubie wszystkich od robotników po menedżerów warto wspomnieć o ubikacjach męskich. Po pierwsze: większość lokali ma kondomomat. Po drugie: zamiast pisuarów zazwyczaj są długie aluminiowe lub ceramiczne "wanienki" długości np. 2 metrów. Stojąc obok można zawstydzić rozmówcę siłą strumienia. Po trzecie: oprócz mydła do rąk znajdziesz także odżywkę do rąk, najczęściej o zapachu mydła. Szkoci przykładają dużą wagę do dobrych mydeł.

To nie koniec ciekawostek. Do większości pubów wolno wprowadzać psy. Żeby było śmieszniej, chyba nigdy w Szkocji nie widziałem psa w kagańcu, tym bardziej w pubie. Jeśli to wydaje się dziwne, to co dopiero przychodzenie z dziećmi. Otóż mnóstwo pubów nie ma nic przeciwko dzieciom. Ba, w Cross&Corner (w którym zrobiono zdjęcie po lewej) jest nawet wózek dla dzieci, taki dyżurny, gdyby maluch zrobił się senny; dodatkowo jest też także kącik dla dzieciaków z kolorowankami, niskim stolikiem etc. Tutaj nie obowiązuje ustawa o wychowaniu w trzeźwości. Co prawda małoletnim nie wolno sprzedawać alkoholu, ale nikt nie robi trudności z powodu tego, że dziecko widzi jak tata pije piwo.

Kończąc temat pubów i alkoholu chcę tylko wspomnieć, że wszystkie rodzaje piw "Ale" są gorzkie w porównaniu do piw popularnych w Polsce. Szczególnie podgatunki IPA i Stout mogą się wydać nie do wypicia.

czwartek, 30 października 2014

Tescocentryzm

Sklepy z artykułami podstawowymi (groceries) w Szkocji można podzielić na dwie grupy: te małe, prowadzone zazwyczaj przez imigrantów z bliskiego wschodu, w których jedzenie jest pakowane, zazwyczaj mrożone i ma termin do dwóch lat oraz sieciówki: Tesco, Sainsbury, Scotmid i M&S Food. Jest jeszcze Morrisons. Ponoć gdzieś jest.

Sklepy typu pierwszego to te, gdzie kupujesz gazetę, colę i mrożoną pizzę kategorii B. Chleba tam nie kupisz, chyba że taki upieczony miesiąc temu i wciąż miękki. Jedzenia tam nie kupisz, chyba że w puszkach z terminem do 2020, ewentualnie mrożone; też z terminem do 2020. Nie chciałbym poruszać drażliwych stereotypów, ale jakość higieny i ogólnej czystości w ogromie małych sklepach prowadzonych przez ludzi z bliskiego wschodu jest taka, że nawet gdyby tam mieli świeży chleb, nie chciałbyś go tam kupować.

Druga kategoria to sieciówki. Tutaj Tesco i Sainsbury mają także małe sklepiki osiedlowe zbliżone do naszych Żabek, czy Fresha, ale sporo większe. Możesz tam kupić świeży chleb, ale nigdy nie będzie tak dobry jak polski, za to mają potężny dział jedzenia gotowego i prawie gotowego. Tutejsze zdolności kulinarne + nierozpieszczająca rolników pogoda przystosowały naród do jedzenia tego, co już gotowe albo do gotowości potrzebuje tylko mikrofali. Jedzenia gotowego jest multum, w każdym nawet najmniejszym sklepie sieciowym. Oprócz tego warto zauważyć pokaźny dział monopolowy.

No dobrze, ale czemu ten post ma tytuł "Tescocentryzm"? W mojej okolicy najwięcej jest sklepów Tesco, w tym ten duży; rzut kamieniem od pracy. Tesco jest u nas lokalnym ośrodkiem kultury. Gdy wybija trzynasta wataha pracowników napiera na ten sklep po jedzenie, colę, gazety i słodycze. Obok stoją bankomaty, więc nawet jak ktoś woli jadać świeżo, w lokalnej kanapkarni, to i tak spotkasz go pod Tesco. Serio mówiąc, życie pracowników większości brytyjskich firm kręci się wokół lokalnego sklepu. Idąc do Tesco masz okazję spotkać kolegów z innych działów, pogadać o pogodzie pod bankomatem i zamienić słowo z szefem na dziale z puszkami i wyrobami gotowymi (ten dział jest ogromy w stosunku do polskich supermarketów). Najdziwniejsze jest, że o roli sklepu w życiu Brytyjczyków uświadomiłem sobie dziś stojąc w kolejce do mikrofalówki, w firmowej kuchni. Okazało się, że kilka osób je dziś dokładnie tą samą zupę, bo była promocja na puszki tej firmy. Gdy Tesco wypuszcza nową kolekcję odzieży, to już po tygodniu można zauważyć po ludziach w pracy, że było coś na promocji. Trochę jak za komuny, jak rzucili beżową tapetę do sklepów to można było po ciemku wejść do czyjegoś mieszkania, bo wszystkie wyglądały tak samo.

Myślę, że z polskiej perspektywy trudno to sobie wyobrazić. Mamy obyczaj jedzenia w domu lub zabierania jedzenia do pracy, nie jemy na potęgę jedzenia z puszek, bo z puszki to jedzą koty. Dodatkowo, w Polsce, pełno małych sklepików typu Społem, czy zwykłych warzywniaków. Tutaj tego nie ma. Śniadanie robisz w domu z rzeczy kupionych w Tesco, obiad jesz z puszki - z Tesco - a po pracy lecisz na zakupy, do Tesco. I tak dzień za dniem...

niedziela, 26 października 2014

Bankowość

W Wielkiej Brytanii nie ma obowiązku meldunkowego, czyli państwo nie wymaga tego, abyś miał stały adres zamieszkania wpisany w dowód osobisty. W dowodzie wcale nie ma adresu, co jest o tyle logiczne, że wiele osób - szczególnie młodych - zmienia wynajmowane mieszkanie raz na rok lub częściej. Nie masz adresu meldunkowego, a mimo to możesz mieć konto bankowe. Wystarczy przynieść do banku jakikolwiek dowód, że mieszkasz pod danym adresem. Dla przykładu: list od elektrowni, gazowni czy umowę najmu mieszkania. To wystarczy.

Posiadanie konta bankowego jest koniecznością, jeśli tu mieszkasz. Zarówno świadczenia socjalne jak i pensja przelewana są na konto.

A same konto.. nie ma długiego numeru konta jak w Polsce, a przynajmniej nikt się tym nie posługuje. Do konta bankowego masz 2 dane: numer konta (bodaj 8 cyfr) oraz tzw. sort code - 6 cyfr. Robiąc komukolwiek przelew wystarczy jego pełne imię i nazwisko oraz te dwa numery. Adres? Nie. Zbyt często się zmienia.

Pisałem kiedyś, że Brytyjczycy są praktyczni? Zapewne nieraz. Zarówno twój sort jak i numer konta (ten 8 cyfrowy) będą wypisane na twojej karcie kredytowej. Ciekawy jest sposób w jaki np. sklepy zwracają ci pieniądze, gdy oddajesz towar do reklamacji. Pani prosi o włożenie twojej karty do czytnika, a następnie przelewa na twoje konto odpowiednią kwotę. Nigdy czegoś takiego w Polsce nie widziałem.

Więcej ciekawostek?

  • Przelewy chodzą błyskawicznie, także w weekendy
  • Ludzie nie są świadomi istnienia systemu płatności zbliżeniowej, mimo że ten system tu działa
  • Na przykład Barclay's dodaje do swoich kont bankowych urządzenie PINSentry, które generuje jednorazowe kody uwierzytelniające transakcje na podstawie twojej karty płatniczej (taki kalkulator dla geeków )
  • Bardzo popularne jest wydawanie instytucjom upoważnienia do obciążania konta (direct debit). Mnóstwo firm (np. siłownie) i instytucji (np. podatek miejski) działa w oparciu o ten system
  • Zmiana konta bankowego jest banalnie łatwa. Idziesz do banku i zgłaszasz chęć. Oni robią wszystko, od przeniesienia twoich "direct debit" na nowy numer konta po powiadomienie twojego zakładu pracy że zmieniłeś numer konta
  • Procedura zakładania konta jest wyjątkowo śmieszna. W jej trakcie musisz potwierdzić między innymi to, że jesteś w stanie psychicznym pozwalającym ci zrozumieć treść umowy oraz że nie potrzebujesz tłumacza, aby mieć świadomość co podpisujesz. Mało? Osoba zakładająca konto ma obowiązek wydać ci druk na którym jest imię i nazwisko twojego "zakładacza" oraz dane instytucji nadzorującej, gdybyś poczuł się oszukany lub wprowadzony w błąd

Smaczek na koniec. W tutejszym życiu jest sporo elementów vintage, hipsterstwa i innych archaicznych naleciałości. W oddziale Bank of Scotland znajdującym się w nowoczesnej galerii handlowej Ocean Terminal znajdują się 2 bankomaty i wpłatomat (górne zdjęcie). Owy wpłatomat pokazany na dolnym zdjęciu z bliska to... skrzynka depozytowa. Mamy XXI wiek, a tu taki psikus: podchodzisz do skrzyneczki (zobacz, że zamontowano ją na wysokości pisuaru) i tam znajdują się druczki. Bierzesz druczek i wpisujesz swoje imię, nazwisko, sort i numer konta następnie kwotę, którą chcesz wpłacić. Potem, na drugiej stronie, wypełniasz ile jakich nominałów chcesz wpłacić, sumujesz, następnie wpisujesz ile wpłacasz w czekach, potem tylko podpis, numer kontaktowy, wkładasz pieniądze razem z druczkiem do koperty, zaklejasz, wrzucasz i ... już. Na szczęście w niektórych oddziałach można spotkać normalne wpłatomaty.

sobota, 20 września 2014

Szkocja zostaje w Królestwie Brytyjskim

A jednak Szkocja nie wyszła z Królestwa Brytyjskiego (nie mylić z Wielką Brytanią).

Obserwując tutejsze przepychanki "Yes" kontra "No, thanks!" odnosiłem wrażenie, że więcej szyb jest oklejonych "Yes". Zwolennicy secesji obwieszali swoje okna niebieskimi kropkami z białym "Yes". Przeciwników wydawało się być mniej, a przynajmniej mniej się afiszowali. Idąc nawet małymi ulicami Edynburga widać było pełno naklejek na szybach mieszkań i lokali. Tu ludzie rozumieją i akceptują, że ktoś ma inne poglądy. Ba, nikomu nie będzie przeszkadzać, że powiesisz sobie w oknie flagę LGBT, zdjęcie ulubionego polityka. Brakuje mi tego w Polsce.

Gdybyśmy jednak wyszli, to nikt nie miał pojęcia co by się naprawdę stało. Może i Szkocja stoi ropą, może i ma prężną turystykę, aczkolwiek gdyby Londyn wynegocjował wysoki przelicznik Funta Szterlinga w stosunku do Funta Szkockiego, kraj mogłaby się pogrążyć w kryzysie gospodarczym.

Reasumując... nie wyszliśmy w Królestwa, co niejako jest sukcesem. Aby zatrzymać Szkocję w UK władze w Londynie, gdy tylko nabrały zrozumienia jak silny jest ruch separatystyczny, zaczęły niejako przekupywać Edynburg. Obiecano, że gdyby Szkocja jednak została, to zostałaby obsypana różnorakimi dobrami. Zostaliśmy w UK, zatem teraz Londyn musi dotrzymać słowa.

Drugim zyskiem jest bezcenna świadomość policzenia się ilu naprawdę myśli o separatyzmie. Co zaskakujące dla zwolenników secesji, oprócz Dundee (duże miasto na południu), wszystkie duże miasta Szkocji zagłosowały w większości na "No, thanks!". Dotyczy to także Glasgow, które w opinii zwolenników oddzielenia było ich bastionem.

Stał się wariant bezpieczny. Nie stało się nic, a Szkocja zyskała.

niedziela, 14 września 2014

Języki Szkocji

W Szkocji używa się trzech języków. Obowiązującym, szczególnie powszechnym w stolicy jest po prostu angielski (plain English), ten z normalną wymową i niewielką ilością naleciałości regionalnych. Im bardziej na północy zachód, tym dziwniej.

Szkocja posiada swój własny język, szkocki (Scots), który niekoniecznie przypomina angielski (zobacz Wikipedię, artykuł o Szkocji po szkocku: http://sco.wikipedia.org/wiki/Scotland ).

W regionach wyżynnych (północny zachód), z przyczyn historycznych używa się języka Galickiego (Gaelic). Ten sam artykuł z Wikipedii po galicku jest tutaj: http://gd.wikipedia.org/wiki/Alba Galicki jest, poza angielskim, jest językiem urzędowym Szkocji, przez co wszystkie tabliczki na budynkach administracji państwowej są także w tym języku. Zdjęcie u góry to tablica przed siedzibą parlamentu Szkocji w Edynburgu. Poniżej fotka galickiej szkoły podstawowej. Galicki nie jest nauczany powszechnie w szkołach publicznych.

Jakby tego urodzaju było mało, to istnieje coś takiego jak szkocki angielski, czyli plain English ze sporą ilością typowo szkockiego słownictwa (np. Brae - wzgórze) i do tego wymową sprawiającą problemy nawet biegłym w j. angielskim. Największe problemy sprawia zrozumienie szkockiego angielskiego z akcentem z okolic Glasgow. Kolega z pracy miał żonę Angielkę (okolice Cambridge), która po przeprowadzce do Szkocji nie umiała zrozumieć ludzi mówiących z akcentem z Glasgow. Szczerze mówiąc zupełnie mnie to nie dziwi. Próbka tego o czym mowa tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=I5XyecKONu8

Mimo licznych akcentów w całym Królestwie Brytyjskim szczególnie pożądane jest mówienie czystym angielskim, bez naleciałości regionalnych. Mowa w plain English uważana jest za oznakę przynależności do wyższej klasy społecznej, tej wykształconej i zamożnej. Najbardziej przyjazne obcokrajowcowi akcenty w Królestwie to akcent południowoangielski (np. Londyn, Plymouth)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Różnice kulturowe między Polską a Wielką Brytanią - cz. II

Wszystko co piszę jest moim subiektywnym zdaniem. Nie twierdzę, że jest dokładnie tak, jak napisałem.
Moim zdaniem wszystkie różnice w tzw. mentalności wynikają z trzech przyczyn:

  • religii
  • braku doświadczeń komunizmu
  • masonerii

Po pierwsze, w Wielkiej Brytanii szczęśliwie nigdy nie było komunizmu. Problem z komunizmem nie polega na tym, że są marsze i pochody 1-majowe. Nawet peany na rzecz "wielkich wodzów rewolucji" można by przeżyć, gdyby nie problem tego, co komunizm robi z mentalnością ludzi. System opiera się o ideę wojny klas. W każdym kraju w którym był, bądź jest, ustrój komunistyczny zauważana jest wyraźna niechęć ludzi wobec siebie. Komuna prowadzi do wygłodzenia rynku, tym samym zmusza ludzi do zwierzęcych zachowań w poszukiwaniu dóbr, szczególnie tych o które walczymy instynktownie - żywności, środków higienicznych. Sama idea wojny klas też odciska piętno na umysłach. Gdzie by nie spojrzeć, od Rosji poprzez Polskę, kraje byłego ZSSR - komuna czyni spustoszenie w relacjach międzyludzkich. Ludzie stają się wzajemnie podejrzliwi, nieufni. Często widać wzajemną wrogość, szczególnie wobec osób które mają więcej. Istnieje poczucie wszechobecnego spisku - skoro on ma, a ja nie, to na pewno on ukradł/ma po znajomości/"załatwił" sobie. Wszystko jest ukartowane. Ból komuny polega na tym, że trudno wymazać jej piętno w jednym pokoleniu. Ludzie - z natury dobrzy i empatyczni - stają się kanaliami.

Tego jak wspaniale potrafi działać społeczeństwo - w tym najbardziej organicznym ujęciu - najlepiej obserwować w krajach, gdzie komuny nigdy nie było: w szczególności Holandia, Wielka Brytania. Obserwując codzienne relacje społeczeństwa Brytyjskiego łatwo zauważyć powszechną uprzejmość. Czuje się ,że istnieje tutaj współdziałanie, dzielenie się uśmiechem i brak wrogości wobec obywateli. Trywialne, ale.. używanie klaksonu jest rzadkością. Dalej, bardzo niespotykane jest wzajemne pouczanie (mylnie nazywane w Polsce "dawaniem rad"). Trzeba na prawdę niewiele czasu, ażeby zauważyć, że nawet gdy wpadniesz na kogoś na ulicy, nie ma szans na agresywne zachowanie drugiej strony. Ludzie są po prostu wyluzowani, nie spotyka się tekstów: "Mógł pan nie biec", "Proszę bardziej uważać", "Jak łazisz?". Tego nie ma. I oby nigdy nie było.

Częstym obyczajem jest chodzenie ulicą czwórkami, piątkami. Gdy idzie duża rodzina potrafią zajmować cały chodnik. Myślę, że uwaga: "Powinniście iść tak, aby nie zajmować całego chodnika" byłby dziwnie odebrana. Tutaj się nie poucza. "Przepraszam" wystarcza.

Skoro o przepraszaniu. Wciąż zaskakuje mnie to, że jeśli ktoś Ciebie przeprasza (bo zajmujesz przejście, bo na niego wpadłeś), to w dobrym obyczaju jest odpowiedzieć tym samym. To zaskakujące: wpadasz na ulicy na faceta a on cię przeprasza. Serio, tak to wygląda. Uważam że kultury używania słów przepraszam i dziękuję powinni tu się uczyć wszyscy nasi rodacy.

Drugie - religia. W Wielkiej Brytanii od dawien dawna dominuje chrześcijaństwo reformowane. Poza brakiem widoku facetów w sutannach istnieje zupełnie inny zbiór cnót religijnych. Kościół reformowany kładzie silny nacisk na pracę. Praca jest wartością i pożądaną postawą. W Wielkiej Brytanii prężnie działa Armia Zbawienia, czyli - w ogromnym uproszczeniu - kościół chrześcijański oparty o zasadę wiary poprzez działalność na rzecz potrzebujących. Oprócz tego działa tutaj mnogość organizacji charytatywnych: od Bettany Christian Trust (opieka nad bezdomnymi) poprzez mnóstwo organizacji wspierających wolne od patentów badania nad rakiem kończąc na pospolitych, choćby dbających o zwierzęta bezpańskie.

Wiele firm nie dość, że działa charytatywnie to dodatkowo zachęca swoich pracowników do składania darowizn. Popularny jest system dobrowolnego oddawania części uposażenia na cele charytatywne. Firmy często angażują swoich pracowników w akcje integracyjne przy okazji których zbiera się datki. Gdybyś chciał założyć własną zbiórkę, to istnieją strony do zbierania darowizn (np. justgiving.com ). Wielkie firmy głośno chwalą się prowadzeniem fundacji lub byciem głównym sponsorem akcji charytatywnych. Tutejsza sieć hipermarketów ASDA jest sponsorem lokalnych środowisk LGBT (asdalgbt.co.uk). Wyobrażasz sobie coś takiego w Polsce?

W duchu chrześcijaństwa reformowanego wyrósł w Szkocji ruch wolnomularzy. Szkocja jest zaczynem masonerii i to właśnie ryt szkocki jest podstawą działania mnóstwa lóż na całym świecie. Ideały wolnomularskie takie jak skromność, służba na rzecz potrzebujących mogły wyrosnąć jedynie w duchu ruchów reformacji chrześcijańskiej. Duch wolnomularski jest obecny od nazw ulic po ... książkę telefoniczną. To może wydać się dziwnie, ale zarówno adresy lóż jak i klubów towarzyskich masonerii można znaleźć czy to w Google, czy w książce telefonicznej. W przeciwieństwie do Polski tutaj wolnomularstwo rosło razem z religią reformowaną czerpiąc z tych samych ideałów. Wiadomo, że ogrom polityków brytyjskich to przedstawiciele masonerii, wiadomo także że mimo iż sama przynależność do loży winna być utrzymana w sekrecie, to w powszechnym rozumieniu jest to niejako zaszczyt, gdyż ryt szkocki nie dopuszcza samo-zapisania się do loży. Trzeba być uznanym przez osobę już należącą do loży, a następnie dopiero ta osoba może wnioskować o przyjęcie nowego adepta.

Wracając, tutejszy stan umysłu silnie związany jest z przełomem oświecenia. Szacunek dla pracy (także tej darmowej), silnie poszanowanie jednostki i zaangażowanie w działalność dla słabszych dają silny kontrast. Warto tu przybyć, aby nabrać krytycznego kontrastu wobec Polski a jednocześnie docenić wszystko to, czego my możemy nauczyć Brytyjczyków.

sobota, 7 czerwca 2014

Opieka zdrowotna w Szkocji - chorować do godziny osiemnastej

Szkocja jest odrębnym krajem, a jej odmienność to nie tylko flaga czy godło. Przede wszystkim silne poczucie inności plus różnice w kwestii edukacji, czy choćby opieki zdrowotnej. Ostatnio coraz częściej mówi się o oddzieleniu się Szkocji od Wielkiej Brytanii, choć sondaże wskazują, że raczej to się uda (czyt.: nie opłaci). Różnice w systemie służby zdrowia są na tyle duże, że cokolwiek napisałem - w Anglii może być zupełnie inaczej.

Jeśli zamierzasz zachorować, to najlepiej do godziny osiemnastej, w dzień powszedni. Potem może być wesoło. Jedyne pocieszenie w tym, że opieka zdrowotna jest darmowa, jeżeli odprowadzasz składki zdrowotne lub inne prawo zapewnia Ci darmowe leczenie. W sytuacjach zagrożenia życia opieka zdrowotna będzie darmowa niezależnie od tego czy odprowadzałeś składki.

Załóżmy, że nic poważnego Ci nie dolega, jest środek dnia roboczego. Zapisujesz się do lekarza opieki podstawowej (zwanego GP) i nazajutrz idziesz na wizytę. Moje odczucie jest takie, że w przeciwieństwie do naszego kraju tutejsi lekarze nie czują się półbogami, nie odczuwa się tego, że jakiś tam pacjent czeka na szanownego doktora, który łaskawie go uleczy. Wracając do wizyty u GP. Jeśli potrzeba - dostaniesz skierowanie do specjalisty. Niestety do specjalistów też są kolejki. Plusem natomiast jest to, że GP może przepisać dowolne leki - od antykoncepcji po środki antydepresyjne. Po wizycie dostajesz receptę i.. tu zaczynają się różnice.

Opłaty za leki są rzadkością i dotyczą np. środków poprawiających urodę. Jeżeli przepisany lek leczy, czyli ratuje zdrowie lub życie - otrzymasz go za darmo, w dowolnej aptece. Poza wydawaniem leków na recepty apteki są raczej sklepami z artykułami higienicznymi, coś jak SuperPharm. Wiele aptek to po prostu sklepy z kosmetykami przy okazji wydające leki. Co gorsze, pracownicy aptek mimo że chodzą w kitlach zazwyczaj nie mają wykształcenia farmaceutycznego. Są to osoby po różnych kierunkach studiów. Szczerze wątpię czy związanych z medycyną lub farmacją. Absurd sięga tak daleko, że aptekarze nie potrafią znaleźć leku na podstawie nazwy substancji, a już tym bardziej określić jakie są interakcje. Jeśli szukasz "czegoś na katar", to chętnie pomogą, ale jeśli masz łacińską nazwę substancji czynnej i chcesz kupić coś o zbliżonym działaniu, ale bez recepty, to masz problem.

To nie koniec cyrków. Załóżmy, że masz zapalenie pęcherza, a jest sobotni wieczór. Apteki zamykają się w weekendy jeszcze wcześniej. Całodobowych w stolicy Szkocji nie ma. Najbliższa jest 70 km dalej (to nie żart). Zostaje tylko jedna opcja - szpital. Tutejsze "Emergency" należało by tłumaczyć jako SOR, aczkolwiek biorąc pod uwagę z czym ludzie tam przychodzą, to chyba nie wypada. Jeśli komukolwiek dolega cokolwiek po 18-stej, idzie na Emergency. Zapalenie pęcherza, wysypka albo nawet lek "do 72 godzin". Co ważne - leki na Emergency także dostaniesz za darmo.

Miłą różnicą są "małe ambulanse". W sytuacji gdy nie trzeba transportować chorego wysyła się ratownika na motorze lub w aucie typu SUV. Nawet gdy trzeba przetransportować pacjenta do szpitala nierzadko wpierw wyjeżdża mały ambulans aby przygotować pacjenta i udzielić mu szybkiej pomocy nim przyjedzie karetka transportowa.

piątek, 30 maja 2014

Sprzedajesz narkotyki? Uważaj!

Czasami na lokalach i sklepach wiszą różne obwieszczenia. W jednym ze sklepów z artykułami dla turystów wisi duża kartka z napisem "Jak złapię złodzieja, to nie wzywam policji", na innym "Miękkie zabawki za 50% ceny. Zabawki dla dzieci!".

Mnie urzekła kartka na pubie na której obwieszczają, że narkotyków się w tym lokalu nie toleruje.
Treść mówi mniej więcej: "NARKOTYKI: każda osoba przyłapana na posiadaniu lub rozprowadzaniu dowolnego typu narkotyków będzie miała zakaz wstępu do tego lokalu a dodatkowo zostanie to zgłoszone policji".
Niesamowite.. złapią Cię z narkotykami, to zabronią Ci wchodzić. Uwielbiam tutejszą prostolinijność :)

środa, 21 maja 2014

Przysmaki szkockie - cz. 1: Fish & Chips


Znowu będzie o jedzeniu! Dzis o pierwszym ze szkockich przysmaków - Fish'n Chips - czyli ryba z frytkami. Szkocja kuchnia opiera swoje założenia na prostej zasadzie: ma być tanio, niezdrowo, konieczne smażone - tylko w głębokim oleju, do tego Irn Bru (oranżada) lub Pepsi. Oczywiście dietetyczne.

Fish'n Chips nie odstaje od tej zasady. To zwykły filet jakiejś przyzwoitej ryby maczany w cieście bodaj naleśnikowym i smażony w głebokim oleju. Rozmiar? Jak na obrazku. Ten zestaw kosztował mnie 6 funtów 20 pensów. W cenę wliczono dotatek za płatność kartą. Czy to dużo? Myślę, że przy porównywaniu cen żywności, mając na uwadze brytyjskie pensje, można powiedzieć że 1 funt to 1 złoty. Takowy obiad - dostatecznie dużo dla rosłego faceta - kosztował zatem 6 zł. Niewiarygodne ceny w "cheapies" dotyczą całego asortymentu. Na drugiej fotce możesz zerknąć w cennik.


Będąc turystycznie w Wielkiej Brytanii, mając niewielki budżet na jedzenie można śmiało wpadać do "cheapies". Są absolutnie wszędzie. Serwują Fish'n Chips, kebaby (uwaga! zupełnie inne, niż w Polsce czy Niemczech), pizze i głęboko smażone dziwactwa. W zasadzie każdy lokal na którym napisano "Kebab / Falafel / Fish'n Chips / Pizza" jest cheapies. Ceny? Niewiarygodne. Jedzenie? Bywa różnie. Większość takich kebabowni to lokale prowadzone przez imigrantów z dalekiego wschodu: Turcja, Pakistan, Irak i okolice. Z racji na różnice kulturowe świeżość składników i czystość w samym lokalu bywają bardzo różne. Zdarzyło mi się kupić w takim "cheapies", że już po powąchaniu mięsa wiadomo było że ruszt grilla raczej nie ma kontaktu z wodą. Sprawdza się zasada, że jak w lokalu, tak w talerzu. Co by nie mówić, większość serwuje pyszne, niezdrowe, obrzydliwie kaloryczne jedzenie. Tak po szkocku.

Prawie wszystkie cheapies serwują wyłącznie na wynos, bądź w dowozie. Jeśli wolałbyś jednak zjeść na siedząco, zamów sobie coś z dostawą do hotelu/mieszkania. Na stronie JustEat (http://justeat.co.uk) lub Take Away (http://www.takeaway.com). Znajdziesz większość cheapies w Twoim mieście. Większość cheapies serwuje także dania z kuchni indyjskiej. Odradzam. Te ichniejsze curry i pakory są ze słoiczka, kupione w zbiorczym opakowaniu, przygotowane przez kucharza który nawet nie wie, gdzie leżą Indie. Chcesz posmakować indyjskiej kuchni - świetnie! - ale nie w cheapies.

Czym są "smażone dziwactwa"? Regionalna kuchnia szkocka uznaje, że wszystko co smażone w głębokim oleju jest dobre ( polecam zwiastun filmu Filth, akcja toczy się w Edynburgu: http://www.youtube.com/watch?v=tymWDB7gtK4 ). W konsekwencji wiele "cheapies" oprócz Fish'n Chips serwuje głęboko smażone:

  • Piersi kurczaka
  • Mięso mielone
  • Haggis (coś w podobie kaszanki), szkocki klasyczny smakołyk
  • Batony Mars, Bounty, ..
  • Cokolwiek zechcesz
Usługa usmażenia "czegokolwiek" kosztuje ok. 2 funtów.

Moje subiektywne wrażenia na temat Fish'n Chips: jest pyszne! Smażenie w głębokim oleju daje rybie zapach świeżego pączka. Nie wiem, czy to kwestia głębokiego oleju, czy dlatego że 5 minut wcześniej pływał w nim Mars/Bounty. Jest pyszne, jest bajecznie tanie, koszmarnie niezdrowe i nie mogę się doczekać kolejnej porcji. Polecam każdemu, kto choć przejazdem jest w Szkocji.

wtorek, 20 maja 2014

Mentalność brytyjska - mieszkania i estetyka


W jednym z postów ( link tutaj ) pisałem na temat swoistego rozumienia prywatności przez Brytyjczyków. Mówiłem coś na temat mieszkań parterowych na froncie, gdzie okno jest na wysokości głowy przechodnia. Jedne rodziny radzą sobie za pomocą wiecznie zasłoniętych żaluzji/rolet lub czasami.. szmat; w innych domach problemu nie ma, tj. domownicy nie mają nic przeciw, że przechodnie zaglądają im do domu.

Zamieszczam zdjęcie zrobione na dość ruchliwej ulicy Edynburga. Ten widok przechodzeń ma na wysokości swojej głowy (obiecuję, że nie stawałem na palcach). Nie dość, że od paskudnej szkockiej pogody oddziela mieszkańców pojedyncza szybka, a prywatności strzeże jakaś szmata, to... okno podtrzymywane jest przez... kaktusa. Taki widok przypominający Polakom obrazki z najbiedniejszych dzielnic - przedmieść wielkich polskich miast - jest tu, w bogatej Wielkiej Brytanii dość częsty. Prawdopodobnie mieszkanie, które uchwyciłem na fotce należy do klasy średniej niższej, czyli ... odpowiednika przeciętnego Kowalskiego. To może wydać się dziwne, ale często pod domami z takim "dizajnem" i prezencją małych faweli stoją auta klasy BMW5 lub Mercedesy. Tutejsza mentalność kładzie bardzo mały nacisk na styl, prezencję i jakąkolwiek estetykę mieszkań, ceni się natomiast dobre auta.

Czy już mówiłem, że ludzie tutaj są bardzo praktyczni? Chyba tak; kaktus potwierdza.

Brytyjczycy są praktyczni, czyli adresacja w Wielkiej Brytanii

Czy mówiłem już kiedyś, że Brytyjczycy są bardzo praktyczni? Mam na to co najmniej dwa dowody, a przynajmniej dwa dziś pokażę.

Podając komuś swój adres można zrobić to tak:
11 (7) Cute Street
VeryBigTown
VB3 2EA
lub użyć innego sposobu zapisu numeru mieszkania - to będzie pierwszy dowód na tutejsze praktyczne podejście.

Na pierwszy rzut oka widać, że adres posiada najpierw numer domu, potem numer mieszkania, potem ulica, wtedy miejscowosc i na końcu kod. Nie mam zielonego pojęcia, czy ta sama zasada działa także w innych miastach, aczkolwiek w Edynburgu numeracja kodów pocztowych przypomina ślimaka. Od początku: pierwsze 3 znaki (VB2) to kod miasta i dzielnica, kolejne 3 to szczegółowy numer kwartału. Te pierwsze 3 znaki są jednak dużo ciekawsze. Edynburg ma kody rozpoczynające się od EH. Patrząc na tutejszą pogodę widzę w "eh" głębszy sens. No dobra, to po 2 znakach miasta następuje cyfra, czyli rzeczony ślimak. Wyobraź sobie że w najściślejszym miejscu miasta robisz obszar o numerze jeden - to ma sens. Kolejne cyferki nadajesz zakreślając spiralę, ślimaka, wokół tej jedynki. Przez analogię EH1, EH2..EH4 to najściślejsze centrum miasta, EH7 to już ok. 2 km od ścisłego centrum, natomiast EH39 to region do którego autobusem jedzie się co najmniej godzinę, nawet więcej. Podejście to prawdopodobnie stosowane jest w całej Wielkiej Brytanii. Ze względu na praktyczny charakter szukając mieszkań łatwo jest po samym kodzie określić, czy mowa o centrum czy przedmieściach. Przypomnę jeszcze raz, że tutejsza komunikacja miejska nie należy do najszybszych i wybierając mieszkanie 10 km od ścisłego centrum (to wcale nie tak dużo) musisz liczyć się z godziną dojazdu w jedną stronę.

Mówiłem o numeracji mieszkań. Skoro już wiemy, że ktoś mieszka w:
11 (7) Cute Street
VeryBigTown
VB3 2EA
to numer jego mieszkania można (zamiast 7) zapisać np. 3F1. Ten system bardzo sprawdza się gdy zwiększyć szansę, że listonosz nie pomyli mieszkania i nie wrzuci listu sąsiadowi. Czemu? 3F1 to 3rd floor, flat 1. A które to mieszkanie numer 1? Idąc klatką schodową wchodzisz na trzecie piętro i zaczynasz numerować drzwi od tego skrajnie po lewej poczynając. Wiemy zatem, że posiadacz tego adresu mieszka na 3 piętrze, pierwsze mieszkanie po lewej (F1), w ścisłym centrum (VB3).

A nie mówiłem, że są praktyczni?

niedziela, 18 maja 2014

Umówmy się o pół piętnasta

Może to wyda się oczywiste, ale "half three" oznacza "trzydzieści po trzeciej", mimo że intuicja podpowiada "half to three". Analogicznie "quarter five" to piąta piętnaście. To bardzo częsty sposób określania czasu; warto o tym pamiętać.

sobota, 19 kwietnia 2014

Ciekawostki - #1

Puszki do wielu napojów, szczególnie Pepsi i Coli wytwarza się tu ze stali, a nie z aluminium. Są w dotyku wyraźnie cięższe i grubsze.

sobota, 12 kwietnia 2014

Szukanie mieszkania w Wielkiej Brytanii

Chciałbym kiedyś wiedzieć to, co wiem teraz.

Są 3 sposoby znalezienia mieszkania:

  • poszukujesz prywatnych właścicieli (landlord), którzy szukają wynajmującego (teenant)
  • korzystasz z usług agencji pośredniczących w wynajmie od prywatnych właścicieli ( prowizja wliczona w cenę wynajmu lub depozytu )
  • idziesz do agencji, aby ona odpłatnie znalazła Ci mieszkanie
Ostatnią opcję warto rozważyć tylko wtedy, jeżeli poprzednie 2 nawaliły lub po prostu nie masz kiedy wpaść do miasta aby poumawiać wizyty, obejrzeć nieruchomości itd.

No dobra, ale czym jest ten depozyt? To kwota, którą właściciel (agencja) pobiera od Ciebie przed wynajmem i deponuje w specjalnej (innej) agencji. Ten budżet jest zabezpieczeniem na wypadek wyrządzenia szkód w mieszkaniu lub niezapłaceniu rachunków. Jeżeli wszystko będzie w porządku, po zakończeniu wynajmu oddadzą Ci tą kwotę w całości. Depozyt to wysokość około miesięcznego czynszu.

To skąd znaleźć oferty mieszkań? Załóżmy, że szukasz i od właścicieli prywatnych i agencji. Najpierw znajdź dzielnicę, w której chcesz mieszkać. Załóż, że autobus miejski jedzie 10 km w jedną godzinę, więc mieszkanie poza centrum może się zemścić. Przejrzyj czy w tych rejonach nie jakichś niespodzianek, od podejrzanych środowisk po wysypisko śmieci.

Właściciele prywatni ogłaszają się bodaj tylko na http://gumtree.co.uk. Agencji jest dużo, więc najlepiej zrobić tak... Wybierz się na spacer po ulicy (ulicach) na których chciałbyś mieszkać. Agencje mające w ofercie mieszkanie wywieszają przed klatką schodową "lizaki" z napisem mówiącym, że jest mieszkanie do kupienia/wynajęcia + dane agencji. Wygląda to mniej więcej tak, jak na rysunku. Chodząc po rejonie, w którym chcesz zamieszkać znajdziesz mieszkanie najszybciej a dodatkowo na żywo zobaczysz czy budynek i okolica są przyjemne. Gdy mieszkanie zniknie z rynku lizak także znika, choć niekiedy (np. tutejszy Braemore) zamienia się lizaka z napisem "To let" na "Too late".

niedziela, 6 kwietnia 2014

Prywatność, czyli dlaczego nie powinieneś sprzedawać firanek w Wielkiej Brytanii

Idziesz sobie ruchliwą ulicą a tu po prawej mieszkanie parterowe. Okna na wysokości twojej klatki piersiowej, może głowy. W czym problem? Nie ma firan. W Wielkiej Brytanii sprzedawcy firan to zawód wymarły. Może to trudne do wyobrażenia, ale idąc po dowolnej ulicy możesz każdemu zajrzeć do mieszkania włączając w to dokładne obejrzenie sprzętu, oglądanie domowników czy sprawdzanie co oglądają w telewizji. Najlepsze i najśmieszniejsze, ze tutaj nikogo to nie dziwi, że (gdy mieszkasz na parterze) ludzie patrzą czy nie grzebiesz sobie w nosie. Z punktu widzenia polskiej obsesji prywatności i dbania o tzw. bezpieczeństwo tutejsze zachowania są niezrozumiałe. Granica prywatności siedzi Brytyjczykom w głowie, bo jeśli zaglądasz komuś do mieszkania (a trudno tego nie zrobić gdy masz czyjeś okna metr od siebie na wysokości wzroku), to ryzykujesz że zobaczysz kogoś w pieleszach, albo niekompletnie odzianego.

Najśmieszniejsze, że mimo iż mieszkania są zupełnie odsłonięte, nie widziałem jeszcze w żadnym z nich (ani w żadnym domu) drzwi antywłamaniowych. W moim mieszkaniu drzwi są takie mocne, że nawet mały kundel by bronił mieszkania solidniej ;)

Na starym mieście jest rząd domów postawionych na stromej górce. Wchodząc do restauracji znajdującej się na parterze tego domu (od strony głównej ulicy) znajdziesz się na trzecim piętrze tego samego domu patrząc od strony drugiej ulicy. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Prawdę mówiąc Edynburg, jak nie cała Szkocja, są postawione na terenie silnie pagórkowatym. Spacerując nawet tylko po ścisłym centrum można dobrze wyrobić łydki, bo prawie cały czas idziesz po wzniesieniu.

Wracając do restauracji, gdzie parter jest trzecim piętrem. Wybierając stolik przy oknie można było popatrzeć sąsiadom z naprzeciwka w okna (zdjęcie), oczywiście bez firan. Gdy oczekuje się prawdziwej prywatności, zasłania się żaluzje, wertykale (są tu bardzo popularne) lub kotary. Mnie najbardziej dziwi, że tym wszystkim mieszkańcom nie przeszkadza to, że przez połowę dnia jacyś ludzie z restauracji z naprzeciwka umilają sobie posiłek zaglądając im do sypialni, kuchni,...

poniedziałek, 17 marca 2014

Zakupy codzienne

Dziś będzie znów o jedzeniu, przynajmniej po części. W radio mówią o jedzeniu. Prowadzący przekonuje o tym, że posiłki z faszerowanego czosnkiem żołądka wieprzowego nie są daniem, które robi się długo. Żeby dowiedzieć się czegoś o kuchni szkockiej trzeba włączyć BBC, co za czasy. Wracając do tematu zakupów...
Największe sieci marketów to Tesco, Sainsbury, ASDA, M&S (Marks and Spencer) oraz John Lewis. Ostatnia z sieci jest wzorowana na amerykańskie gigamarkety, w których można kupić absolutnie wszystko - od haczyka na ryby po samochód. Była kiedyś taka anegdota...

Szef jednego ze sklepów amerykańskiego WALMARTu postanowił zrobić kandydatom na stanowisko sprzedawcy dzień próby. Warunkiem zwycięstwa było wygenerowanie sprzedaży na jak największą kwotę pieniędzy. Rywalizowało trzech kandydatów.
Szef: Melody, ilu obsłużyłaś klientów, ile zarobiłaś?
M: 21 klientów, 3000 dolarów
Szef: Wayne, a Ty?
W: 17 klientów, 2800 dolarów
Szef: A Ty, Stefan?
S: Miałem jednego klienta
Szef: Jak to? Jednego?! Przez cały dzień?! Tylko jednego??
S: Tak, ale zostawił około 55 000 dolarów
Szef: Jestem osłupiony, opowiadaj...
S: Było tak... podszedłem do klienta i szybko przeszliśmy na temat wędkarstwa. Wspomniałem, że mamy promocję, więc dobrze dziś kupić nowe haczyki i błystki. Uświadomiłem mu potrzebę polowania na większą rybę, więc wziął wędkę za 100 dolarów i żyłki. Klient nie miał podbieraka, więc jego też dokupił. Potem w rozmowie napomniał, że jego obecna łódka jest niestabilna, to zaproponowałem nową - za 3000 dolarów. Wziął od razu. Potem, gdy przechodziliśmy przez monopolowy by kupić Champagne, by mógł opić zakupy z żoną wspomniał, że nie ma czym zabrać łódki ... a że przyszły niedawno nowe przyczepy samochodowe, to wziął jedną. Klient był zachwycony, myślał że to już koniec ale przechodząc koło przyczep zobaczył tego nowego Forda Raptora i.. zrozumiałem, że muszę zdobyć dla niego rabat. Na dziale ogród dokupił domek drewniany na łódź i szczęśliwy poszedł do kas.
Szef: Ale Stefan.... przychodzi facet po haczyki, a Tobie się udało wcisnąć mu auto z łodzią i przyczepą?
S: Szefie, on nie przyszedł po haczyki. Spotkałem go na artykułach higienicznych, szukał podpasek dla żony. Powiedziałem "Czuję, że spędzi Pan dzisiejszy wieczór z książką.... a może w przyszłym miesiącu spędził by Pan te dni na rybach?"

John Lewis jest wzorowany na WALMART. Można kupić zarówno sprzęt do sali gimnastycznej, projektor biurowy czy luksusowe kosmetyki. W normalnych, codziennych sklepach jest inaczej.
Ogromną część każdego marketu (superstore) stanowią lodówki. Śmiało można powiedzieć, że 1/6 powierzchni handlowej to właśnie lodówki. Wielokulturowość Wielkiej Brytanii powoduje, że łasuchy mogą tutaj oszaleć. W lodówkach wśród wędlin jest prawdziwa szynka parmeńska, chorizo a także polska krakowska. Dodatkowo, ogromna ilość serów - w szczególności żółtych. Poza ulubionym w Szkocji siekanym cheedarem (barwionym na wściekłożółty) można znaleźć całą gamę pyszności. Tak jak w Polsce wędliny czy sery kupuje się zazwyczaj przy stoisku, tak tutaj wszystko jest paczkowane. Dotyczy to także mięs, przede wszystkim mielonego czy piersi z kurczaka. Pierś z kurczaka jest tutaj specjałem. Oprócz (pakowanych) skrzydełek i piersi, myślę że trudno jest znaleźć cokolwiek innego z kurczaka. Piersi można kupić w wielu odmianach: siekane, smażone, panierowane, gotowane. Klasyczne mięso mielone głównie jest z wołowiny. Uwielbiają wołowinę; w mniejszych sklepach trudno znaleźć wieprzowinę. W lodówkach oprócz rzeczy oczywistych można znaleźć zazwyczaj cały regał z mrożona pizzą oraz daniami gotowymi z całego świata. Od chińskich noddle przez chilli con carne, butter chicken i tandoori chicken a kończąc na Haggisie.

W marketach w Polsce zazwyczaj wydziela się stoiska dla wędlin, mięs, serów i ryb. Tutaj są jeszcze stoiska z .... pizzą! W ASDA można podejść do pracownika i poprosić o przygotowanie pizzy o takim a takim składzie, a następnie po szybkim zmrożeniu zabrać ją do domu na kolację. Nie wierzę, że to piszę, ale te pizze są całkiem dobre jak na 4 i pół funta za dużą pizzę. Co ważne, zarówno ASDA jak i Tesco każdego dnia wytwarzają te pizze na świeżo (i mrożą), co daje im dużą przewagę nad pizzami robionymi z myślą o trwałości pół roku

Zupę pomidorową z puszki, pizzę z zamrażarki i Haggis z konserwantami trzeba czymś zapić. Oprócz Irn-Bru można tu spotkać Coca Colę Cherry (smakuje inaczej, niż polskie Cherry Coke), waniliową Coca Colę czy mnóstwo napojów orientalnych, np. mango-maracuja z bąbelkami. Typowo brytyjskim napojem jest także Tango, najlepiej pomarańczowe. Smakuje pysznie, pomarańczowo, chemicznie. Jest bardziej pomarańczowe od pomarańczy. W tanim sklepie można kupić 1.7 litra Coca Coli za 1 funta, w normalnym sklepie puszka kosztuje 65 pensów. Czy tylko mi się wydaje, że tutejsze puszki od napojów są grubsze, cięższe?

Skoro rzekło się o tanich sklepach... W Wielkiej Brytanii istnieją sklepy "wszystko po 1 funt" oraz sklepy charytatywne. Te pierwsze, zazwyczaj PoundStrecher oraz PoundLand sprzedają (prawie) wszystko po funt. Jeżeli coś jest zbyt tanie, aby sprzedać to po funt, to zazwyczaj kupuje się paczki po kilka sztuk. Plus, że rachunek zawsze wychodzi równy ;) Te sklepy są fenomenem, bo kto sądzi że sprzedaje się tu rzeczy niskiej jakości jest w błędzie. W "Funciakach" można kupić wszystko - od słodyczy i napojów poprzez książki, artykuły elektryczne, chemię i kosmetyki, jedzenie pakowane a nawet startery do komórek. Myli się ten, kto spodziewa się tych sklepów na obrzeżach. Nic bardziej mylnego, "Funciaki" są zazwyczaj na głównych ulicach. Co można kupić za 1 funta?

  • 1.75 litra Coca Coli
  • dwie pary ciepłych skarpetek
  • Mleczko Cif - 250 ml
  • Mr Muscle do czyszczenia kuchni - 250 ml
  • Duże opakowanie ciastek Digestive
  • Kabel USB
  • Złodziejkę do kontaktu
  • Parasol składany

Drugą grupą fajnych sklepów są sklepy charytatywne. Fundacje charytatywne (np. Brish Heart Fundation, Bettany Christian Trust, British Cancer Foundation, ...) sprzedają za pół darmo otrzymane od ludzi darowizny przedmiotowe (ciuchy, artykuły elektryczne, meble, zabawki) a zysk przeznaczają na działalność statutową. British Cancer Foundation prowadzi wolne od patentów badania nad nowotworami, Bettany Christian Trust pomaga bezdomnym. Artykuły w tych sklepach są niekiedy mocno sfatygowane, w przypadku mebli dobrze jest przejrzeć E-Bay, aby mieć porównanie cen produktów nowych. Szczególnie meble w sklepach charytatywnych mogą być przewartościowane, z drugiej strony można znaleźć skarby - zarówno w postaci ubrań (za 1 funt) jak choćby biurka komputerowego w dobrym stanie za 15 funtów.

W Wielkiej Brytanii uwielbiam siłę nabywczą pieniądza. Z jednej strony 40 funtów to niewiele, bo za tyle nie zapłacisz dobrej za obiad dla dwojga w dobrej restauracji, z drugiej strony to pełen kosz produktów wysokiej jakości, para butów z sieciówki, dwie pary spodni lub dwumiesięczny zapas Coca-Coli. Lubię to, że chcąc wydać 1 funta jest na to 1000 sposobów.

sobota, 15 marca 2014

Różnice kulturowe między Polską a Wielką Brytanią

Tego, czego nie napisali w poradnikach "Różnice kulturowe":
  • na przywitanie nie podaje się ręki
  • osobie, która kichnęła nie mówi się "na zdrowie"
  • spotykając jakąś osobę nawet kolejny raz mówisz jej "cześć", nawet jeśli witaliście się 5 minut temu
  • wychodząc z autobusu wypada podziękować kierowcy
  • osoby wsiadają do autobusu w takiej kolejności, jak przychodziły na przystanek (bardzo przestrzegane)
  • wchodząc do pomieszczenia, w którym ktoś je nie mówi się "smacznego"
cdn..

Jedzenie w Szkocji - część pierwsza

Tutejsze jedzenie to temat rzeka. Kiedyś ktoś zapytał czy próbowałem już Szkockich przysmaków, a ktoś inny dorzucił: "Chicken masala and pizza?". W Szkocji obowiązuje zasada:

  • dużo
  • niezdrowo
  • smażonego
  • na wynos

Jedzenie na wynos jest tutaj przemysłem. Korzystając choćby z http://JustEat.co.uk można zamówić cokolwiek - w dowozie, o dowolnej porze. Wiele knajp wyspecjalizowało się w jedzeniu na wynos, więc jeśli przechodząc koło lokalu zauważysz "Collection only" lub "Delivery only" - zapewne znajdziesz ich na Just Eat.

Przewodniki turystyczne mówią, że specjałem Szkocji jest przede wszystkim Haggis, czyli (w uproszczeniu) miks podrobów a innym specjałem są kulki mięsne, czy ciastko z mięsem. I mają rację, tyle że mówimy o tym co w Szkocji jadano w czasach, gdy jeszcze nie było tu imigrantów i ich wynalazku - smażenia w głębokim oleju. Centrum dużych miast pełne jest szyldów "Pizza", "Falafel", "Kebap", "Fish and chips". Haggisa się jada, ale w wariancie fast-foodowym, o czym w następnej części

Szkoci upodobali sobie jedzenie śmietnikowe. To jedyny rozwinięty kraj, gdzie mimo powszechnej opieki zdrowotnej wiek dożycia spada. Przy obecnej tu obfitości śmieciowego jedzenia, zamiłowaniu do alkoholu i nieprzyzwoicie niskich cenach obu z tych - trudno dożyć 80-tki.

Jada się głównie śmieciowo, w szczególności kebap podany w stylu arabskim, tj. duuuża porcja mięsa - koniecznie halal (żadnego prosiaka) do tego mała bułka. Można zamówić też Kofte kebap (szpadki mięsa grillowanego, koniecznie jagnięcina lub wołowina).

Szkoci uwielbiają pizzę, zarówno wysoką (deep dish) jak i na styl włosko-fast-foodowy (thin crust). Ta druga pizza to połączenie klasycznego, włoskiego, cienkiego ciasta z nieprzyzwoicie dużą porcją sera żółtego (zazwyczaj cheedar), do tego rozmaite dodatki : często papryka Jalapeno. Często można spotkać pizzę, której dodatkiem jest mięso wołowe, mielone. Klasyczna kompozycja:

  • cienkie ciasto
  • sos pomidorowy
  • mięso wołowe, mielone
  • podwójny lub potrójny ser cheedar, siekany
  • papryka Jalapeno

Pizzę można dostać absolutnie wszędzie. Jeżeli widzisz lokal na którym napisano "Fish and chips" lub "Kebap" - na 99% dostaniesz tam pizzę. Ile to kosztuje? Grosze, pizza dla jednej osoby zaczyna się od 5 funtów w dowozie i ok. 7 na miejscu. Pizza w restauracji to koszt od 9 funtów. Zakładając, że np. w Edynburgu miesięczny średni zarobek "na rękę" to ok. 1500 funtów, to trudno być szczupłym. Wspomniałem o "Fish and chips" - typowo edynburski specjał. Po pierwsze - najłatwiej go dostać w knajpach prowadzonych zazwyczaj przez imigrantów. Po drugie - jest nieprzyzwoicie kaloryczny i ... pyszny.

Porcja Fish and chips to filet z przeciętnej ryby panierowany w cieście a'la naleśnikowe, smażone w głębokim oleju. Do tego podaje się frytki i sałatkę. Frytek jest dużo, myślę że ok. 300 gramów. Popularne są frytki belgijskie, czyli grube. Porcja "Fish and Chips" dla osoby o średnim apetytcie jest ogromna. Całość kosztuje od 8 do 12 funtów (w lokalu). Na Just Eat można znaleźć taniej. Porcję "Fish and Chips" wypada zapić czymś pasującym, najlepiej Cola lub Irn-Bru, czyli coś na styl naszej oranżady. Szkoci to uwielbiają.

Edynburg jest miastem, gdzie stosunek ilości knajp do ilości mieszkańców jest największy w całej Wielkiej Brytanii. Mając nawet niewielki budżet można jeść na mieście i nie zbankrutować. Co ciekawe, ceny w barach w ścisłym centrum i na obrzeżach miasta są niemal identyczne. Z racji na konkurencję ceny są bardzo wyrównane i przyzwoite. Śniadanie to kwota ok. 4 funtów (wliczając kawę), lunch to 6 funtów.

Luksusowe restauracje nazywa się tutaj piwiarniami (?), czyli Brasserie. Już przez szybę łatwo stwierdzić, że w takich miejscach piwo podaje się jako dodatek do 3-daniowego zestawu, a na kolację wypada przyjść w marynarce. Cena menu degustacyjnego w takim miejscu (np. Hadrians Brasserie, samo serce Edynburga) to 60 funtów za osobę. Wliczając napoje całość zamknie się w 70 funtach za osobę.

Poza Fish and Chips oraz pizzą i kebabami notorycznie można zauważyć lokale serwujące curry. Potężna ilość imigrantów z Indii spowodowała, że curry bary są absolutnie wszędzie a porcja dobrego curry, w lokalu, kosztuje 5 funtów. Do tego należy zamów ryż, najlepiej Basmanti za ok. 5 funtów. Smakowo rewelacja, lecz zdecydowanie za mało, jeśli na prawdę chce się jeść. Jeżeli chcemy spróbować wielu smaków, to najlepiej spróbować ofert typu "Lunch buffet". Wiele z restauracji próbuje kompensować martwy czas od 14 do 18 ofertami typu stół szwedzki. Restauracja podająca pyszne jedzenie przy stołach o pełnej zastawie, w samym centrum Królewskiej Mili serwuje "Lunch buffet" w cenie 7 funtów za osobę. Doskonała szansa, aby spróbować smaku Indii w rozsądnej cenie. W knajpach często można zamówić curry w wariantach fast-foodowych, np. frytki w sosie curry. Bardzo odradzam, gdyż curry jest "z pojemniczka", odgrzewane w mikrofalówce. Smakuje paskudnie.

Jeżeli chcesz wyjść do restauracji, szczególnie do takiej z wyższej półki, pamiętaj że większość działa na zasadzie rezerwacji. Popularne miejsca, w szczególności w weekendy, przyjmują wyłącznie gości zapisanych. Cena obiadu przystawka+danie główne i herbata w przyzwoitej restauracji to koszt ok. 20-25 funtów za osobę.

W wolnej chwili wrócę do pisania o jedzeniu i postaram się wyjaśnić jaka to pizza, której nie zjesz ani w Stanach, ani we Włoszech - ale w centrum Edynburga - owszem. Wrócę do tematu Haggisa, koniecznie w wariancie fast-food i opowiem też o Pizza Kebap - daniu dla odważnych.

wtorek, 11 marca 2014

Ruch uliczny - część 1

Z racji na dużą ilość wypadków na lotnisku zwykło się, że międzynarodowe lotniska w UK mają przy przejściach dla pieszych strzałki z napisem "Look right". Odruch patrzenia lewo->prawo->lewo utrzymuje się dłużej, niż trudność komunikacji z osobnikiem z akcentem z Glasgow. A propos Glasgow, czy oni na pewno mówią po angielsku?

Nie ma przejść dla pieszych w naszym rozumieniu. Przejście dla pieszych w ruchliwym miejscu wyznaczone jest takimi "ciapkami" na ziemi. Zebry? Nie, tutaj nie uświadczysz.
Co dziwne, to że czasem sygnalizacja dla pieszych nie istnieje. Na fotce po lewej widać, że samochody mają sygnalizatory, piesi mają "pstryczek" do światła, ale brakuje świateł. Często jest tak, że owy "pstryczek" zaczyna hałasować, gdy można przejść. A niesłyszący? Na pstryczku są dwa ludziki: oczywiście czerwony i zielony. Szkocja oszczędność.

Prowadząc samochód można - poza szokiem wjeżdżania na rondo z lewej strony - doświadczyć nowych znaków drogowych i ... nowego światła. Notorycznie praktykuje się przechodzenie na czerwonym, lub gdzie popadnie. W zasadzie nawet policja chodzi na czerwonym, więc czemu reszta by miała nie. Jeżeli ktoś stoi na czerwonym, to turysta ;) Ponieważ większość (wszystkie?) sygnalizatory są na "pstryczka", a ludzie chodzą na każdym świetle, to pomysłowi Brytyjczycy wpadli na rozwiązanie pewnego problemu: tubylec "pyka pstryczek" i przechodzi na czerwonym zatrzymując niepotrzebnie samochody. W ten sposób powstało kolejne światło: żółty mrugający. Oznacza, że jeśli nikogo nie ma na pasach ( tzn. tej zebrze, której nie ma ), to możesz jechać. Taka zielona strzałka na wprost...

Nim przyjedziesz do Szkocji...

Nigdy nie nazwij Szkota Anglikiem. Ich relacje są trudne, a Szkoci chętnie podkreślają swoją odrębność. Wszyscy tutaj koegzystują a w Szkocji mieszka sporo Anglików. Mimo tego pomylenie Szkota akurat z Anglikiem nie zostanie dobrze przyjęte.

czwartek, 6 marca 2014

Drążek do ciągnięcia

Idąc klatką schodową w starym budownictwie można spotkać takie "coś". Nigdy nie widziałem tego w Polsce, więc pomyślałem że warto się podzielić. Takie "drążki do ciągnięcia" są na prawie wszystkich piętrach klatki schodowej. Co to? Domofon!

W czasach gdy nie było elektrycznych domofonów na dole klatki schodowej znajdowały się drzwi (krata?), które były otwierane za pomocą klucza lub.. no właśnie! Jak mieszkaliście na ostatnim piętrze to latanie na dół, aby otworzyć komuś drzwi było słabym pomysłem. Te "drążki" prowadzą do cięgna, które prowadzi do zapadki w kracie wejściowej. Wystarczyło na swoim piętrze pociągnąć za cięgno i na dole otwierała się krata. Brytyjczycy są pomysłowi :)

Trafiłem do Szkocji

Przed przyjazdem do Wielkiej Brytanii starałem się czytać o różnicach kulturowych, aby być lepiej przygotowanym. Dopiero po przyjeździe zrozumiałem, że kultura to jedno, a całe inne "dziwactwo" Wysp tworzy klimat tutejszego miejsca.

Sama kultura to za mało, aby opisać tutejszy stan umysłu i aby się przygotować na to, co zaskakuje. Wyjeżdżając myślałem, że skoro jadę w rejon, gdzie rezyduje mnóstwo Polaków, a dodatkowo nie jest to przecież tak daleko od Polski, to niewiele może zdziwić. Może dziwne kontakty, może ruch lewostronny. Psikus polega na tym, że tutaj jest na prawdę inaczej. Inaczej się myśli, inaczej żyje, inaczej spędza czas ze znajomymi.

Trafiłem do Szkocji, o której jeden Szkot powiedział "jeśli jest coś dziwnego w Wielkiej Brytanii, to skoncentrowało się właśnie w Szkocji". Ten blog dedykuję tym, którzy myślą o wyjeździe z kraju na Wyspy Brytyjskie lub - tym bardziej - do Szkocji. Postaram się pokazać wszystko co, czego się nie spodziewałem myśląc o "różnicach" - począwszy od dziwnych kranów a kończąc na tym co się tutaj je.